wiesława wiesława
713
BLOG

Rada Nadzorcza fabryki sprawiedliwości określana jako Sąd Najwyższy

wiesława wiesława Polityka Obserwuj notkę 21

Poseł Beata Mazurek, rzecznik klubu PiS, we wtorek 26 kwietnia mówiąc o Zgromadzeniu Ogólnym Sędziów Sądu Najwyższego użyła określenia „zespół kolesi, którzy bronią status quo poprzedniej władzy”, a a jego uchwały uznała za „szerzenie anarchii w kraju”.

Bloger Sowiniec uznał tego rodzaju słownictwo za niedopuszczalne, chamskie i karygodne, ponieważ „Lekceważąc bądź znieważając przedstawicieli trzeciej władzy wyrządza się swojemu państwu ogromną krzywdę i wystawia sobie fatalne świadectwo.”

Natomiast szef klubu PiS, poseł Ryszard Terlecki oświadczył,  że Beata Mazurek użyła delikatnych określeń. Bardzo dziwię się, że sędziowie zakładają partię czy związek zawodowy, który będzie bronił ich uprawnień, przywilejów czy wynagrodzeń. Nie bardzo rozumiem, jak się to dzieje. Myślę, że niektórzy sędziowie przypominają sobie czasy PRL, gdy wymiar sprawiedliwości działał na polecenie polityczne. Mam nadzieję, że takie czasy nie wrócą i sędziowie się opamiętają, i będą się stosować do prawa, a nie swoich korporacyjnych interesów. Stwierdzenie posłanki Mazurek „to potoczne określenie tego, z czym mamy do czynienia. Należą się słowa potępienia dla politycznych działań sędziów. Beata Mazurek pozostanie na stanowisku.  

Niestety mamy do czynienia z przykrym wydarzeniem i należą się słowa potępienia dla tego rodzaju działań politycznych sędziów, a także próby wywarcia nacisku na środowisko sędziowskie, aby nie stosowało się do prawa, tylko do decyzji jakiegoś gremium, które uzurpuje sobie pozycję trzeciej izby parlamentu czy najwyższej władzy w Polsce. To jakiś nonsens prawny.

Podzielam opinie posła Terleckiego. Niektórzy sędziowie nie tylko nie zapomnieli czasów PRLu, ale nie dostrzegają żadnej różnicy między PRL a  III RP. Świadczy o tym wydane w 2008 roku jubileuszowe dzieło nawiązujące do powołania 90 lat wcześniej odrodzonego po zaborach sądownictwa w II RP. Należy domniemywać, że do swej tradycji włączyli tradycję sądów PRL-u. A więc także sądów z sekcji tajnej skazujących patriotów w celach na Rakowieckiej oraz sądów stanu wojennego - zauważył Jerzy Szczęsny, prawnik i publicysta.

Czyż jednak autorytetu sądownictwa nie podniosłoby udokumentowanie akcji odwetowej przeprowadzonej wobec sędziów po zamachu 13 grudnia 1981? Odbyła się ona pod kierownictwem byłego funkcjonariusza milicji w pierwszych latach powojennych, komendanta MO we Wrocławiu, prof. Włodzimierza Berutowicza, będącego wówczas I prezesem Sądu Najwyższego.

Od sędziów PRL nie odebrano przysięgi na wierność nowemu państwu – Rzeczypospolitej Polskiej. Do dziś nie ma listy odwołanych w stanie wojennym, internowanych lub aresztowanych sędziów i pracowników wymiaru sprawiedliwości. Byłaby to przecież lista honoru sądownictwa polskiego. Zamiast ujawnienia tej listy niezweryfikowany wpływowy establishment sądowy po roku 1989 postanowił ukryć listę domowej hańby, zawierającej nazwiska tych, którzy celom politycznej represji podporządkowali sędziowską niezawisłość i bezstronność, na co rzekomo zezwalał im stan wyższej konieczności nazwany wówczas stanem wojennym.

Niegdyś grupa młodych sędziów Justitii przygotowała projekt tzw. uchwały oczyszczającej. Wzywała ona do złożenia urzędu wszystkich sędziów, którzy w czasach PRL-u sprzeniewierzyli się godności współpracując z organami bezpieczeństwa. Nie dopuszczono nawet do dyskusji nad projektem, a później sprawę dyskretnie wyciszono, trafnie przewidując, że z czasem przyschnie i się  przedawni
– stwierdził Jerzy Szczęsny w artykule opublikowanym cztery lata temu w Rzeczpospolitej.

Od tego czasu sytuacja w środowisku sędziowskim nie poprawiła się, ale jak pokazują ostatnie wydarzenia degrengolada tego środowiska jeszcze się zwiększyła.

W omawianym artykule Jerzy Szczęsny pokazał również patologie działania Sądu Najwyzszego:

W kwestii rozliczenia przeszłości Sąd Najwyższy uzurpował sobie od początku kierowniczą rolę w państwie. Nie polega ona wcale na rozstrzyganiu poszczególnych spraw, do czego ma on oczywiście prawo. Chodzi o to, że sąd ten w sprawach rozliczenia przeszłości naruszał konstytucyjny podział władz, sytuując się de facto ponad parlamentem. Czynił tak, kiedy swymi ostatecznymi rozstrzygnięciami uzupełniał lub korygował obowiązujące przepisy ustaw.

Sąd Najwyższy – niedługo po uchwaleniu w kwietniu 1997 r. ustawy lustracyjnej, notabene zbojkotowanej skutecznie przez środowisko sędziowskie nie potrafiące przez ponad pół roku wybrać 21 sędziów Sądu Lustracyjnego – nie mając do tego żadnego prawa, dwoma wyrokami zmienił ustawową definicję współpracy ze służbami specjalnymi PRL. SN pod przewodnictwem prof. UJ Piotra Hofmańskiego przy udziale sędziów Jacka Sobczaka i Józefa Szewczyka zakwestionował zarzut kłamstwa lustracyjnego, orzeczony przez trzy sądy apelacyjne wobec osoby, która odręcznie zobowiązała się do współpracy z SB, odręcznie pisała donosy i pobierała za to wynagrodzenie. Uczynił to wbrew ustawowej definicji współpracy. Wobec publicznego protestu licznych posłów i senatorów oraz dziennikarzy, rzecznik SN wyraził pogląd, że interpretację prawa od jego stanowienia dzieli „bardzo cienka linia”.

Działając jako Sąd Najszybszy, pod przewodnictwem sędziego W. Płóciennika z udziałem sędziów R. Sądeja (sprawozdawca) i J. Szewczyka wydał wyrok skutkujący bezkarnością, skazanego wcześniej esbeka. Tym samym uwolnił od odpowiedzialności wszystkich funkcjonariuszy UB i SB – używając kodeksowych określeń – stosujących przemoc, groźbę bezprawną czy znęcających się fizycznie lub psychicznie nad innymi osobami.

Tym razem SN posłużył się zgoła odwrotnym zabiegiem – uzurpował on sobie rolę nie pozytywnego, ale negatywnego ustawodawcy. Nie poprawił konkretnego przepisu prawa, ale zanegował kompetencje parlamentu do suwerennej, odmiennej od dotychczasowej, regulacji zawartej w nowelizacji ustawy o IPN.

Sąd Najszybszy stwierdził mianowicie, że przepis przedłużający okres przedawnienia zbrodni komunistycznych w noweli ustawy do o IPN nie stanowi samodzielnej podstawy normatywnej do ustalenia terminu karalności tych zbrodni. Oznacza to, że ostatnie unormowanie w kwestii przedawnienia jest nieważne i nieobowiązujące. Co więcej, sądy orzekające w tych sprawach mają obowiązek uwzględnić m.in. przepisy peerelowskiego Kodeksu karnego z 1969 r.

W taki oto kuriozalny sposób – w państwie, ufundowanym na monteskiuszowskim podziale władz – owa „bardzo cienka linia” zupełnie zanikła, skoro Sąd, nawet Najwyższy, może de facto uchylić niemiły mu przepis ustawy. Przepis, którego racją było właśnie przedłużenie przez parlament okresu przedawnienia zbrodni komunistycznych.

Licencja na bezkarność

Sąd ten przy okazji przejawił wyraźną awersję do używania terminu „zbrodnia komunistyczna”. W początku uzasadnienia, nie mając – jak widać – odwagi opatrzenia tego terminu inkryminującym cudzysłowem, poprzedził go zwrotem „używając terminu ustawy o IPN”. Nie powinno to dziwić, skoro składowi przewodniczył sędzia SN Waldemar Płóciennik, wsławiony w swoim czasie udziałem w siedmioosobowym składzie SN, który pod przewodnictwem ówczesnego I prezesa SN prof. Lecha Gardockiego wydał wiekopomną uchwałę negującą istnienie zbrodni sądowej, uchwałę, która wprost wikłała SN demokratycznego państwa w dobrowolne współuczestnictwo w zamachu z 13 grudnia.

Celem tej uchwały było niewyrażenie zgody na pozbawienie immunitetu i zapewnienie bezkarności Zdzisławowi Bartnikowi, sędziemu SN, który bez podstawy prawnej skazał na 4 lata więzienia za rozrzucanie ulotek. Skutkiem tego – o czym nie mogli przecież nie wiedzieć sędziowie SN niepoślednich w końcu kwalifikacji – był zakaz karalności każdej zbrodni sądowej popełnionej od zarania PRL. Dodatkowo, aby związać w przyszłości inne sądy, sędziowską licencję na bezkarność Sąd nakazał wpisać do księgi zasad prawnych.

W tym przypadku korporacyjna solidarność przekroczyła wszelką miarę, co spowodowało wniosek rzecznika praw obywatelskich śp. Janusza Kochanowskiego do TK o uznania przepisów umożliwiających tak wyrafinowaną sztuczkę prawną za niekonstytucyjne. Co też Bogu dzięki, po pewnych wahaniach proceduralnych, Trybunał uczynił.

Przeważył jeden głos, co dziwić nie powinno. Sędziowie i prawnicy w ogóle, w większości byli i są przeciw rozliczeniom przeszłości. Doszło do tego, że łagodną i nierepresyjną w porównaniu z innymi krajami ustawę lustracyjną prof. Marek Mazurkiewicz, były przewodniczący Komisji Konstytucyjnej i późniejszy wiceprezes TK, porównał do ustaw norymberskich.

Jeśli pozostać przy metaforyce Norymbergii, to wolno stwierdzić, że gdyby na podobny prawniczy sylogizm sędziego Gardockiego w sprawie sędziego Bartnika stać było sędziego Jacksona w procesie norymberskim, to ten proces w ogóle by się nie odbył. Co gorsza, najprawdopodobniej pierwsze wybory w RFN wygrałaby NSDAP, a pierwszym kanclerzem  zachodnich Niemiec zostałby nie Konrad Adenauer, a być może Herman Goering.

 

 

 

http://bukojer.salon24.pl/708162,sad-najwyzszy-to-nie-sa-kolesie

http://www.naszdziennik.pl/polska-kraj/156733,sad-dzialal-politycznie.html

http://archiwum.rp.pl/artykul/1079233-Historia--poprawiana--przez-sad.html


.

 

 

wiesława
O mnie wiesława

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka