wiesława wiesława
1503
BLOG

Audyt w willi Grohmanów w 1945 roku

wiesława wiesława Społeczeństwo Obserwuj notkę 24

Kancelaria prezydenta Andrzeja Dudy opublikowała „Raport otwarcia”, zawierający wnioski audytu z ostatnich miesięcy rządów Bronisława Komorowskiego. W blogosferze można przeczytać wypowiedzi porównujące zachowania personelu Kancelarii prezydenta Komorowskiego do zachowania wojsk sowieckich podczas marszu na Berlin w 1945 roku.

Zachowała się relacja Jerzego Grohmana, potomka znanej łódzkiej rodziny fabrykanckiej,  przedstawiająca dość szczegółowo efekty kwarerowania sowieckich „wyzwolicieli” w willi należącej do jego rodziny. Mozna więc dokonać stosownych porównań. 

Jerzy Grohman wojnę spędził w Generalnym Gubernatorstwie, bo firma Scheibler – Grohman miała fabrykę w Krośnie. W Łodzi została jego matka, która początkowo mieszkała w willi Grohmanów przy ulicy Tylnej. Willa była na terenie należącym do fabryki i p. Grohmanowa przebywała tam spokojnie do 1943 roku, kiedy Niemcy dowiedzieli się, ze jest Polką. Wtedy usunęli ja z w willi, w której zamieszkał Kreisleiter. Pozwolono jej zabrać tylko rzeczy osobiste, wyposażenie willi m.in. obrazy przejęło Treuhandstelle i sprzedawało na aukcji. Wtedy p. Grohmanowa odkupiła cześć rzeczy z willi.

W 1945 roku Jerzy Grohman wrócił do Łodzi. Oto co zastał:

[...] Spóźniłem się dwa dni, bo akurat nasz cały dom zajęło NKWD. Wpuścili mnie b. grzecznie i powiedzieli, ze jak oni wyjadą, to będę mógł tu mieszkać. Nawet chcieli mi wygospodarować pokój. Powiedziałem, że wolę mieszkać u matki. W efekcie ukradli mi wszystko.

Kreisleiter, który mieszkał tam w czasie wojny niczego nie zwędził?

Nie, wyjechał z jedna teczką. Nie ukradł niczego, jedynie część rzeczy kupił na aukcji, na której moja matka też kupowała.

Nie próbował pan ratować majątku?

Próbowałem. Prezydentem miasta był wtedy Kazimierz Mijal. Moja matka znalazła do niego dojście przez ówczesnego biskupa Włodzimierza Jasińskiego. […] Ten powiedział: „Fabryka, to wie pan, nie ma o czym mówić, ale niech pan przynajmniej uratuje prywatny stan posiadania. Pałac zajęło NKWD, ale niech pan pójdzie do dowódcy Wojska Polskiego.” Był nim generał Zarako-Zarakowski, który bardzo słabo mówił po polsku. Ponura postać, później został generalnym prokuratorem. Ale poszedłem do niego, a on powiedział: „To jest NKWD, oni mi nie podlegają, tyle mogę zrobić, że dam panu mojego adiutanta, i pan z nim pójdzie”. Poszedłem z nim i general NKWD zapewnił mnie, że niedługo będę mógł wszystko wziąć, gdyż oni wkrótce pójdą do Berlina. Na co ten polski kapitan: „To my zrobimy tutaj remanent”.

I rzeczywiście zrobiono remanent, spis zrobili pracownicy naszej firmy, gdyż do firmy wróciła przedwojenna dyrekcja. Gdy wychodziłem z pałacu, kapitan zapytał mnie, dlaczego nie wziąłem czegoś. Jak można było wziąć? Tam wszystko było do zabrania: nasze srebro, porcelana, bibeloty, dywany. Kapitan powiedział: „Proszę pana, oni wszystko ukradną”. I tak się stało. Wszystko ukradli, z wyjątkiem niektórych mebli. Rzeczy z salonu sprzedali wszystkie, fotel po fotelu, stół po stole.

A co się uratowało ?

Meble z gabinetu, pokoju mojego ojca i mojej matki. Gdy Rosjanie wywędrowali, to je wydostałem. […] Cudem natomiast uratowała się porcelana. Gdy mój pradziad Traugott Grohmann przyjechal do Polski, aby założyć wytwórnię wyrobów skórzanych przy ulicy Bielańskiej w Warszawie, przywiózł ze sobą komplet porcelany miśnieńskiej na 36 osób, Marcoliniego, […]. Gdy matkę wyrzucano z pałacu w 1943 roku, skrzynię z porcelaną przesunięto do garażu, i w ten sposób się uratowała. […]

Obrazy przepadły?

Nie licząc trzech, które uratowałem. Jeden z nich sprzedałem, „Aksamitnego” Breughela. Reszta obrazów z naszej willi, chyba 14 sztuk, wróciła do Rosji. Dlaczego mówię, że wróciła? Te obrazy mój ojciec kupował w Berlinie na aukcjach, poprzez które Lenin, mając kłopoty finansowe wyprzedawał Ermitaż. Tam było sporo malarstwa holenderskiego. Obok tych obrazów przepadło coś, co było niesłychanie cenne – mahoniowy kufer, w którym był komplet sztućców Faberge, srebrny komplet na 144 osoby. Ten komplet też zniknął po wejściu Rosjan. A wiemy, że był jeszcze za Kreisleitera, bo cała piecze nad tym budynkiem sprawował nasz kamerdyner, który był zaangażowany przez firmę jako dozorca, czy administrator budynku. Ale to wszystko nie ma znaczenia, najważniejsze, że człowiek Zycie uratował.

Rosjanie w ogóle nieźle się u nas wzbogacili…

Byłem świadkiem jak wyprowadzali skarby z zamku w Książu. Po wyjeździe z Łodzi prowadziłem przez jakiś czas na Śląsku przedsiębiorstwo skupu szmat i makulatury. Kiedyś zadzwonił do mnie starosta Wałbrzycha i powiedział: „Panie Grohmann, pojedź pan ze mną do Fũrstenstein, oni chcą wszystko stamtąd wywieźć, a tam przecież jest cudowna biblioteka, pan nie ma pojęcia, co to za biblioteka”. „Dobrze, ale niby co ja mam do biblioteki?” „Niech pan powie, że pan to chce na makulaturę”. Przyjął nas jakiś pułkownik, bardzo elegancki pan. Wysłuchał nas, a potem mówi: „No to ja panów poproszę do tej biblioteki”. Pokazał nam  ją. Ciągnęła się przez kilka pięter. Tam były egzemplarze z czasów Gutenberga. Potem powiedział: „Panowie chyba kpią, że to pójdzie na makulaturę, my te książki zabieramy i one będą perła w zbiorach w Moskwie”. Ale przy okazji zobaczyłem też te wszystkie arrasy, obrazy, bibeloty.

(Przypis: Moskiewska Biblioteka Literatury Zagranicznej im. Rudomino, która gromadziła książkowe „łupy wojenne”, przyznała niedawno, że posiada dzieła pochodzące ze zbiorów rodziny von Pless z Książa)

W dalszym ciągu Jerzy Grohman opowiada o losach kolekcji instrumentów należącej do jego stryja Henryka Grohmana. Były to skrzypce Stradivariusa, Guarneriego, Amatiego i wiolonczela Montagnana.

[…] Stradivariusa po wybuchu wojny zamurowano gdzieś w Muzeum [Narodowym] pod schodami. Po wojnie już tam tych skrzypiec nie było. Po czym zaczął mnie szarpać UB. Wezwano mnie i spytano o Stradivariusa, czy coś wiem. Ja mówię: „Niech panowie spytają Lorentza. A dlaczego to panów interesuje ?” „Bo te skrzypce pokazały się w zonie amerykańskiej”. Z Guarnerim była inna historia. Ten instrument oddziedziczył po stryju Karol Grohmann, ten który zginął w Katyniu. W 1939 roku wziął skrzypce i zawiózł do swoich teściów Skotnickich. W czasie Powstania Warszawskiego te skrzypce przepadły. Przed wojną nad instrumentami stryja Henryka piecze miała londyńska firma W. H. Hill, mająca z dwieście lat. W roku 1973 czy 1974 zatelefonował do mnie prof. Bogdan Marconi, który bywał przed wojna u stryja i koncertował na tych instrumentach. Spytał mnie, czy wiem coś o Guarnerim, bo napisał do niego Hill, ze na tym instrumencie koncertuje teraz pan Igor Ojstrach. Ten Guarneri był charakterystyczny, miał nazwę Pugnani i był różowy. Podobno najcenniejszy z Guarnerich. Marconi mówi: „wie pan co, te skrzypce były w końcu w rękach polskich, może postaramy się, żeby wróciły do Polski. Ja napisze do Tejchmy”. Niedługo potem Marconi umarł. Ponieważ miałem wtedy stale kontakty z Józefem Tejchmą, ministrem kultury, bo wtedy już pracowałem w Związku Kompozytorów, spytałem go, czy pamięta pismo Marconiego w sprawie Guarneriego? A on mówi: „Tak, proszę pana, ja to pismo mam w biurku. Tylko co ja mam z nim zrobić? Czy pan zdaje sobie sprawę, jakie będzie poruszenie i dzika awantura z Moskwą, gdy zaczniemy odbierać te skrzypce? Czy warto psuć stosunki z powodu jednego instrumentu?” Powiedziałem: „Wie pan co, nie warto”.

Skrzypce Amatiego, kóre oddziedziczyły po Henryku Grohmannie jego pasierbice, spłonęły w czasie Powstania warszawskiego w Prudentialu. Z kolekcji instrumentów uratowała się tylko wiolonczela Montagnana, zabrali ja Kindermannowie do Wiednia.

Co pan czuł, patrząc jak komuniści zabierają wam majątek?

Przyjąłem to ze spokojem, uważając, że to są wypadki losowe, a teraz musze uratować skórę. No i jakoś uratowałem.

 

Niebieską czcionką zaznaczono tekst pochodzący z książki:

Paweł Spodenkiewicz, Piasek z Atlantydy. Rozmowy z Jerzym Grohmanem. Wyd. Hobo, Łodź 2006, s. 92 -97

wiesława
O mnie wiesława

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo