wiesława wiesława
819
BLOG

Wypędzenia Polaków podczas II WW. "Aktion Saybusch"

wiesława wiesława Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 29

Kilka dni po bitwie Kockiem, ostatniej bitwie kampanii wrześniowej, 12 pażdziernika 1939 roku Hitler wydał dekret o zarządzie okupowanych ziem polskich, wchodzący w życie 26 października. W miejsce rozwiązanej administracji wojskowej została wprowadzona niemiecka administracja cywilna, a okupowane terytorium polskie podporządkowane „Generalnemu Gubernatorowi dla zajętych obszarów polskich”. Generalnym Gubernatorem Hitler mianował dr Hansa Franka, który stał się wszechwładnym panem życia i śmierci mieszkańców tych terenów. Generalne Gubernatorstwo miało być niemiecką kolonią z narzuconym przez Niemców systemem prawnym i źródłem żywności i surowców, a Polacy niewolnikami „światowego państwa wielkoniemieckiego”.

Wcześniej, 8 października został wydany dekret dotyczący aneksji przez Rzeszę północnej i zachodniej części Polski. Dokument ten został przygotowany w tak wielkim pośpiechu, ze nawet nie określono w nim granic tych „wcielonych ziem wschodnich”.Do Rzeszy włączono województwo pomorskie, poznańskie, górnośląskie, większość łódzkiego, połowę warszawskiego, część kieleckiego i krakowskiego. Stały się one częścią istniejących prowincji niemieckich. Utworzono też dwa nowe okręgi: Kraj Warty oraz Gdańsk - Prusy Zachodnie.Na tych terenach zlikwidowano wszystkie polskie instytucje, szkolnictwo i wprowadzono obowiązkowo język niemiecki.W ten sposób wcielono Rzeszy obszar ponad 92 tys. kilometrów kwadratowych czyli obszar dwa razy większy niż terytorium dawnego zaboru pruskiego. Tereny te zamieszkiwało ok. 9,5 miliona ludzi.

Dekret z 8 października stanowił dla praworządnych Niemców podstawę prawną do realizacji „regulacji etnicznej” czyli wysiedlenia z tych terenów Polaków i Żydów do Generalnej Guberni, traktowanej jak kolonia karnadla „niepożądanych elementów”. Na ich miejsce planowano sprowadzić volksdeutschów ze Wschodu.

7 października 1939 roku opublikowany został tzw. „Dekret Fuhrera i Kanclerza Rzeszy o umocnieniu niemieckości",  który stanowił podstawę prawną do sprowadzenia do Rzeszy ludności niemieckiego pochodzenia z zagranicy. Punkt pierwszy dekretu stawiał sobie za cel "sprowadzenie do Rzeszy tych Reichs- i Volksdeutschów mieszkających za granicą, których przewidziano do ostatecznego powrotu do kraju".

Dekret ten zapoczątkował wielką akcję wysiedleńczo - kolonizacyjną pod nazwą Heim ins Reich. Na polecenie Hitlera zostałutworzony Komisariat Rzeszy ds. Umacniania Niemieckości (Reichs-kommissariat für die Festigung des deutschen Volkes – RKF), a obowiązki komisarza przejął Reichsführer SS Heinrich Himmler, zaś faktycznym kierownikiem nowej struktury został SS-Brigadeführer Ulrich Greifelt. Zadaniem Komisariatu było przesiedlenie do Rzeszy Niemców żyjących poza jej ówczesnymi granicami, zwłaszcza w ZSRS (w tym z należących przed wojną do II RP  Wołynia i Galicji Wschodniej) i Rumunii. Kolejnym etapem było osiedlenie ich na ziemiach polskich wcielonych do Rzeszy.

 

Do prowincji śląskiej ze stolicą we Wrocławiu został włączony powiat żywiecki (Żywiecczyzna), który w okresie międzywojennym należał do woj. krakowskiego.W grudniu 1939 r. Niemcy przeprowadzili policyjny spis ludności, podczas którego mieszkańcy byli zmuszeni zadeklarować swoja narodowość. Ponad 99 % mieszkańców Żywiecczyzny określiło się jako Polacy. Postąpili tak również właściciele dóbr żywieckich: Karol Olbracht Habsburg (oficer Wojska Polskiego) i jego żona Alicja.

Takie wyniki spisu zdecydowały zapewne o tym, że powiat żywiecki został poddany eksperymentowi wymiany ludności polskiej na niemiecką. Bezpośrednim inicjatorem wysiedlenia Polaków był pierwszy pełnomocnik Komisarza Rzeszy dla Umacniania Niemczyzny w prowincji górnośląskiej, SS-Obergruppenführer Erich von dem Bach-Zelewski (późniejszy "kat Warszawy"). Jego następca dr Fritz Arlt przewidywał wysiedlenie z prowincji górnośląskiej ponad miliona osób. W ich miejsce zamierzał sprowadzić 320 tys. osadników-Niemców.

 

W pierwszej fazie wysiedleń, w okresie odwrześnia 1940 do stycznia 1941 r. Niemcy wygnali z okolic Żywca kilkanaście tysięcy Polaków. Ta akcja wysiedlania została nazwana "Aktion Saybusch" (od niemieckiej nazwy Żywca – Saybusch)

Akcję wysiedleńczą rozpoczęto 22 września 1940 o piątej rano - policja otaczała wybraną wieś, a do poszczególnych domów wchodzili policjanci, informując gospodarzy o konieczności opuszczenia domu w ciągu 20 minut. Mieszkańcom odbierano pieniądze, i wartościowe przedmioty, pozwalając zabrać tylko odzież i jedzenie. Wysiedlonych odprowadzano do tzw. punktów zbornych w Żywcu, Rajczy albo Suchej, gdzie odbierano im pozostałe wartościowe przedmioty i poddawano selekcji pod względem „rasowym", oddzielając osoby "wartościowe rasowo" od pozostałych. Według niemieckich przepisów wysiedleni powinni otrzymywać przez 14 dni żywność i środki do życia, w praktyce natomiast okradani byli z resztek dobytku. Z punktów zbornych prowadzono wysiedlonych grupami po 40 osób piechotą na stacje kolejowe. Czterdziestoosobowe grupy odpowiadały ilości ludzi mieszczących się w jednym wagonie, a cały transport wysiedlonych obejmował zwykle około 1000 osób. Pociągi kierowano do Łodzi, skąd rozwożono wysiedleńców po terenie Generalnego Gubernatorstwa.

Koszty akcji wysiedleńczej obliczono na kwotę 300 tys. marek - ponieść mieli je w znacznym stopniu sami wysiedlani, przez konfiskatę posiadanych przez nich wszelkich kosztowności i biżuterii. "Skonfiskowane przedmioty należy oddać kierownikowi administracji przy przekazaniu ewakuowanych rodzin" - zapisano w wytycznych opracowanych przez gestapo.

 

Jak wyglądało wysiedlanie Polaków z Żywiecczyzny opowiada bp. Tadeusz Pieronek, pochodzący z wioski Radziechowy.

[....] Ojciec był wójtem dość dużej gminy, w której mieściła się także i moja wioska, która się nazywała Radziechowy, i część Żywca za rzeką Sołą. […] Chciałbym państwu streścić parę fragmentów jego wspomnień, jak wyglądało wysiedlenie. Krążyła po wsi wieść, że nastąpią wysiedlania, ponieważ już nastąpiły w sąsiednich wioskach. […] Co się okazało? Następnego dnia, 3 października 1940 r. o godz. 4.00 rano przebudził mieszkańców warkot ciężkich samochodów. Wokół wsi ustawiono karabiny maszynowe. Nikogo nie wpuszczano ani nikogo nie wypuszczano, a nawet w samej wsi nie można było przechodzić z miejsca na miejsce. Policja przeprowadzająca wysiedlenia ulokowała się w naszym domu. Zaciągnęli linię telefoniczną i zaczęli wysiedlanie. Ustanowiono dwa miejsca zbiórki – pierwsze koło strażnicy, w środku wsi, drugie na górze, na placu Mików. To była duża, górska wioska, droga schodziła w dół w dolinę Soły. Wysiedlenie objęło prawie dwie trzecie wsi. Niemcy wchodzili do domów trójkami, odczytywali listę wyznaczonych do wysiedlenia mieszkańców tego domu i po niemiecku zapowiadali: macie 15 minut, możecie zabrać bagaż do25 kilogramów, dokumenty, papiery. Ponieważ wśród tych wysiedlających byli Ślązacy, to po śląsku odzywali się mniej więcej tak: „Bajtliki se pobiercie najwyżej25 kilogramów, papira, dowoda, a nie bier pierzyna, kołdra i klajdungu, bo jak cie, pieruna, zawale tom graba, to ino bachora z ciebie wyleco”.

 

Taki był klimat i ten klimat jest udokumentowany faktami. Po prostu brano ludzi za kark i kolbami wyrzucano z domu. Jeśli ktoś nie chciał zastosować się do rozkazu albo zabierał pierzynę czy coś ciepłego – choć był to wprawdzie ciepły październik, ale można się było spodziewać, że wygnanie trochę potrwa – to po prostu rozpruwano to bagnetami, nie licząc się z niczym. Brano wszystkich, niezależnie od tego, w jakim byli wieku, były tam także małe dzieci, między innymi moja siostra, która właśnie skończyła rok. Ludzi ładowano do ciężarówek, jak bydło zganiano na odpowiednie miejsce i segregowano. Potem przewieziono do Żywca, ok.7 km dalej. Umieszczono jedną grupę w szkole, drugą w budynku „Sokoła”, gdzie ludzie byli przetrzymywani przez trzy dni, widocznie jeszcze nie było decyzji gdzie, jakimi środkami i w jakim kierunku pojadą. Nikt nie interesował się zupełnie, co ci ludzie będą jedli, co będą pili. Dopiero po pewnym czasie zatroszczył się o to Polski Czerwony Krzyż. Po trzech dniach załadowano ich na zamknięte bydlęce wagony i transportem przez Bielsko, Łódź przewieziono do Lubartowa. Można sobie wyobrazić, jak wyglądali ci ludzie stłoczeni w bydlęcych wagonach bez żywności, bez napojów, choć np. w Łodzi ogłoszono, że dzieci mogą dostać mleko. Jak matki wyszły po to mleko, okazało się, że mleka było kilka litrów na kilka wagonów, reszta wróciła z kwitkiem.

 

Perfidią Niemców było to, że ci wysiedleńcy zjawiali się w tych rejonach Polski, do których ich przeznaczano, w aurze przestępców. Władze na miejscu nie były zawiadamiane o tym, że przyjedzie jakiś transport. Z niewiadomych powodów transport, w którym znajdowała się moja rodzina, został wyładowany w Lubartowie i stamtąd przewieziony furmankami do Parczewa, bez żadnej troski o to, co tym ludziom może się stać po drodze. Mówiłem, że był to ciepły październik, ale właśnie tam zaczęły się trudności z pogodą, bo przyszła bardzo gwałtowna burza. Jadący wozami ludzie znaleźli się w strasznej sytuacji – umęczonych wcześniejszą podróżą zaskoczyło zimno, silny wiatr, ulewny deszcz, wozy się przewracały. Przywieziono ich na plac do Parczewa i rozdzielano, moi rodzice i siostry dostali się do miejscowości Stępków, gdzie przywieziono ich po prostu pod próg. Rozdzielenie wysiedlonych po domach było zadaniem wójta. Przychodził do domu, otwierał drzwi i – proszę bardzo, tu jest pięć czy sześć osób. Z mojej wioski wysiedlono 214 rodzin (w sumie 1031 osób). Rodziny przeciętnie liczyły po pięć – sześć osób. Proszę sobie wyobrazić, że do tych domów na Podlasiu, które były inne niż dzisiaj budowane, zwykle to była kuchnia i jakaś komórka, nawet nie zawsze z podłogą, tam wtłoczono tych ludzi bez żadnych perspektyw. […] Pierwszą szansą, jaka się pojawiła, była możliwość zebrania ziemniaków, które nie były jeszcze do końca wykopane, a drugą zebranie chrustu w lesie na ogrzanie miejsca. Nie wszystkie te pomieszczenia, gdzie umieszczono wysiedlonych, nadawały się do zamieszkania. Były przypadki, że przydzielano ludzi do ruder albo do budujących się domów, niewykończonych, bez drzwi, bez okien. Ojciec dokumentuje szczegółowo, z nazwiskami, wszystkie straty, jakie poniosła moja wioska. Budynki i rodzinne gospodarstwa, które zostawili, częściowo uległy zniszczeniu, częściowo rozbiórce, czasami zostały przyłączone do bauerów, którzy brali gospodarstwa, nie jedno, tylko kilka naraz. Ludzie na wysiedleniu nie tylko zaczynali od niczego, ale potem byli ścigani przez Niemców łapankami na roboty do Niemiec. Młodzież w tym czasie nie miała możliwości nocować w domu, bo łapanki były przeprowadzane często i co więcej, za takie łapanki, za jedną głowę Niemcy płacili po 50 zł. Moja siostra opowiadała mi, jak miesiącami kryła się przed tymi łapankami, potem udało jej się opuścić Lubelszczyznę i przedrzeć się na Żywiecczyznę podczas wojny. Nie chcę tutaj opowiadać więcej szczegółów, bo można każdy dzień opisać. To była gehenna dziesiątków tysięcy ludzi z Żywiecczyzny. W naszej okolicy 19 tys. osób pozbawiono wszystkiego w ciągu piętnastu minut.

 

Jednocześnie z przygotowaniem akcji wysiedlania władze niemieckie opracowały też plany osiedleńcze, z gotowym podziałem ziemi między przybyłych Niemców. Zapisano komasację gruntów, wyznaczono budynki do wykorzystania, część przeznaczono do wyburzenia. Dobytek wysiedlanych został skrupulatnie spisany przez urzędników. Po wysiedleniu Polaków na teren gospodarstw wkraczały specjalne oddziały zajmujące się pozostawionym inwentarzem i czyszczące pomieszczenia. Na przygotowanych domach wieszano portret Hitlera i flagę ze swastyką, co oznaczało gotowość gospodarstwa do zasiedlenia przez niemieckich osadników. Jeszcze tego samego dnia po południu nowi właściciele obejmowali w posiadanie cudze domy. Były to niemieckie rodziny repatriowane do Rzeszy na mocy umowy z ZSRR, wtedy jeszcze sojusznikiem Niemiec. Przybyli z okupowanych przez ZSRR terenów Rzeczypospolitej: z Wołynia i Galicji.Dość często byli oni rozczarowani prostymi drewnianymi chałupami, w których przyszło im mieszkać, oraz złej jakości ziemią uprawną.Na początku 1945 r. niemieccy osadnicy uciekli przed nadchodzącą Armią Czerwoną.

Saybusch Aktion została zakończona 12 grudnia 1940.

Do końca wojny z Żywiecczyzny i jej okolic wysiedlono około 50 000 osób, czyli blisko jedną trzecią mieszkańców. Polaków przejściowo umieszczano w obozach nazywanych Polenlager.  W obozach tych przeprowadzano m.in. selekcje rasowe na odebranych rodzicom dzieciach, które po pozytywnej weryfikacji wysyłano do ośrodków Lebensborn w celu germanizacji.

Wypędzeni polscy gospodarze mogli powrócić do swoich, często zniszczonych, gospodarstw dopiero po zakończeniu wojny.

 

****

Przy pisaniu notki autorka korzystała z następujących publikacji:

 

1.     Mirosław Sikora, Aktion Saybusch. Geneza i cel niemieckich akcji przesiedleńczych, Biuletyn Instytutu Pamięci Narodowej, 8–9/2009.

2.     Polacy wypędzeni. Dyskusja z udziałem ks. bp. Tadeusza Pieronka, Zygmunta

    Mańkowskiego, Andrzeja Friszke i Thomasa Urbana. Biuletyn IPN, nr 5/2004, s.4-26

3.     http://tygodnik.onet.pl/historia/mama-wziela-ino-chleb/jr76c

 

 

 

wiesława
O mnie wiesława

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura